Ładowanie

TERAZ:

Małgorzata Wiśniewska-Wilk: Mazury — wolność wiatru, szum jezior i kajuta Harry’ego Pottera

Mazury. Kraina, o której mówi się „cud natury” — i nie bez powodu. Jeziora o tafli jak lustro, niebo, które potrafi być niebem i piekłem w odstępie pięciu minut, i zieleń, jakiej nie da się podrobić żadnym filtrem. Dla mnie Mazury przez wiele lat były wspomnieniem z dzieciństwa, pocztówką z przeszłości. Ostatni raz pływałam tu jako dziecko, podczas obozu judo z GKS Czarni Bytom. Wspomnienia z tamtych czasów noszę jak dobrze zachowane zdjęcia – ciepłe, wzruszające, z odrobiną nostalgii.

I właśnie teraz, po wielu latach, wróciłam. Tym razem nie jako dziecko z moimi kochanymi judokami, lecz jako dorosła kobieta, zaproszona przez znajomych na tygodniowy rejs motorówką po mazurskich jeziorach. Felieton, który właśnie piszę, powstaje w trakcie tej przygody — bo to wrażenia tak intensywne, że nie mogą czekać na powrót do codzienności.
Nie przesadzę, jeśli powiem, że to jeden z najpiękniejszych urlopów w moim życiu. Mazury przyjęły nas z całą swoją zmiennością — raz słońce pieści skórę złotym światłem, by po chwili, jak za dotknięciem magicznej różdżki, z nieba spadła burza, której nie zapowiadał żaden wiatr. Ta kapryśność pogody nie przeszkadza mi – wręcz przeciwnie. Ona mnie fascynuje. Przypomina, że natura tu rządzi, a my jesteśmy tylko gośćmi.

Codziennie cumujemy w innym porcie. Gdy słońce robi swoje, wskakujemy do jeziora, chłodząc się w wodach, których prądy są na przemian przemiłe ciepłe i bardzo zimne. Mój „pokój” to mikroskopijna kajuta pod schodami — tak ciasna, że Harry Potter mógłby poczuć z mną pokrewieństwo dusz. Ale zasypiam w niej błogo, ukołysana przez wodę i śpiew szant, które rozbrzmiewają do późnych godzin nocnych.
Codzienność na łódce jest inna niż ta w komfortowych wnętrzach, do których jestem przyzwyczajona. Tu rybę jemy plastikowymi widelcami, włosy układają się same w coś na kształt sznurka, a wiatr układa myśli lepiej niż jakikolwiek psychoterapeuta. I chociaż jesteśmy w kilka osób, czuję wolność – może właśnie dlatego, że tu nie ma masek, nie ma potrzeby udawać. Jest tylko jezioro, niebo i przestrzeń, w której wszystko oddycha pełniej.

Mazury są jak przypomnienie: że można być szczęśliwym w prostocie.

Kocham Mazury. I już wiem, że nie pozwolę, by kolejna taka podróż miała czekać aż tyle lat.

Małgorzata Wilk-Wiśniewska
Prezes GKS Czarni Bytom

Share this content: